Debiut filmowy angielskiego przedstawiciela street artu, którego świat zna pod imieniem Banksy a na temat prawdziwego nazwiska snują się tylko domysły, można uznać za wydarzenie w kilku płaszczyznach.
Wielu z nas po raz pierwszy ma okazję z bliska przyjrzeć się pracy ludzi, którzy działając na granicy prawa zamalowują rysunkami ściany budynków, filary mostów, nawet rolety sklepowe.
Film jest zrobiony w konwencji dokumentu, zbudowanego z kawałków filmów nagrywanych obsesyjnie przez Thierry’ego Guettę – domorosłego kamerzystę, francuskiego emigranta, który wraz z rodziną osiadł w Los Angeles i dorobił się na handlu używaną odzieżą.
Banksy uczynił z lekko niezrównoważonego Francuza główną postać filmu, zatem świat streetartowców widzimy przez obiektyw jego kamery, prowadzonej dość niechlujnie, bo Thierry’ego interesował tylko akt nagrywania, nic więcej. Poznajemy w rozmowie i przy pracy mistrzów tej dziedziny sztuki: Space Ivandera i Sheparda Fairey’a i samego Banksy’ego. Uczestniczymy w eskapadach na miasto, pod osłoną nocy, wspinamy się na ściany, na które w szalonym tempie nanoszone są rysunki,. Tempo akcji, której towarzyszy obawa przed policyjnym patrolem, stwarza klimat sensacyjnego filmu.
Reżyser wplótł w scenariusz prezentację kilku swoich prac i artystycznych prowokacji, które nadały rozgłos jemu samemu i sztuce street artu. Najbardziej znane to akcja umieszczenia dmuchanej lalki, ubranej w strój więźnia z Guantanamo Bay, ze skutymi rękami, w eksponowanym do zdjęć miejscu Disneylandu czy rysunek drabiny na ścianie izraelskiego muru granicznego (od strony palestyńskiej) i dziury wydłubanej przez dziecko łopatką.
Banksy, sam pozostając anonimowym, stał się rozpoznawalnym artystą street artu dla mieszkańców i dla mediów. Jego rysunki i szablony to satyra na mieszczańską moralność, zaangażowana politycznie publicystyka, antywojenny manifest. Za jego namową ( „popracuj trochę nad swoim street artem, porozwieszaj trochę swoich plakatów, zorganizuj jakąś małą wystawę, zaproś ludzi i kup wino…”) – Thierry wraca do Los Angeles, przyjmuje pseudonim artystyczny Mr Brainwash i „daje się wciągnąć w wir sztuki”.
Uhhh !!! Super recenzja, czytałam inną … ale ta jest dużo lepsza. Teraz aż chce się iść do kina.