Najnowszy film Darrena Aronofsky’ego doczekał się już wielu pochlebnych recenzji a Natalie Portman, która gra w nim główną rolę, według większości komentujących nie tylko zasłużyła, ale już otrzymała Oscara.
Subiektywnie
A ja bym aktorce, grającej rolę baleriny Niny Sayers, dorzuciła coś jeszcze do, cyt.:”statuetki przedstawiającej rycerza opierającego się na dwuręcznym mieczu, stojącego na rolce filmu posiadającej pięć szprych, z której każda symbolizuje jedną z grup zawodowych reprezentowanych w Akademii: aktorów, scenarzystów, reżyserów, producentów i techników.” Do statuetki, która waży ok. 3,9 kg i ma ok. 35 cm wysokości i została wykonana z tzw. „britannium”, czyli stopu cyny(93%), antymonu(5%) i miedzi (2%), pokrytego 24-karatowym złotem.
Otóż dorzuciłabym do tego bezcennego trofeum… skierowanie na wczasy dla poratowania zdrowia…
„Tańczyłam, pływałam i podnosiłam ciężary, by wzmocnić kondycję.” – mówi odtwórczyni głównej roli. Wprawdzie w dzieciństwie trenowała taniec, ale żeby wypaść wiarygodnie w roli zawodowej baletnicy musiała trenować po kilka godzin dziennie. Natalie odchudziła się do filmu tak bardzo, że prawie zanikły tzw. zewnętrzne cechy płciowe. Nina Sayers, tancerka płaska jak deska, z obłędem w ogromnych, pięknych oczach, skupiona na każdym ruchu scenicznym, który chce doprowadzić do perfekcji pasuje do roli Odetty, dziewczyny zaklętej w „białego łabędzia”, kruchego, niewinnego, prawie eterycznego. Natomiast zamysłem reżysera-choreografa, Thomasa (Vincent Cassel) jest obsadzić ją także w roli Odylii , demonicznego „czarnego łabędzia”, zmysłowego, kipiącego erotyzmem i wewnętrzną siłą.
Dla ambitnej tancerki to wielkie wyzwanie, ale i szansa, żeby wyjść z cienia. Taniec to sens i treść jej życia. W dążeniu do perfekcji jest bezwzględna dla swojego ciała. Ciężko pracuje nad techniką. Reżyser, pokazując jej tańczącą swobodnie i z uwodzicielską miną Lily (Mila Kunis), główną konkurentkę do roli Królowej Łabędzi, mówi: „Ona nie tańczy perfekcyjnie, ale tańczy bez wysiłku”. Tym samym wyraża dezaprobatę do poprawnego technicznie, ale pozbawionego emocji tańca Niny.
Czy dziewczyna, która mieszka z apodyktyczną matką (Barbara Hershey), zasypia wśród pluszowych misiaków kołysana słodką melodyjką pozytywki, obudzi w sobie demona namiętności? Jaką cenę zapłaci za realizację marzeń? Za wyczerpującą, pełną poświęcenia pracę w nieustającym stresie, w obliczu ciągłego zagrożenia utraty głównej roli w spektaklu „Jezioro łabędzie”? Cenę rozpadu osobowości, rozpadu ciała, zaburzenia hierarchii życiowych wartości? Cenę odcięcia pępowiny, autodestrukcji, samogwałtu? Sprawdźcie sami. Reżyser filmu zaserwował widzom szeroki wachlarz trudnych do wyobrażenia możliwości a Natalie Portman każdy stan ducha i ciała rozegrała, podobnie jak taniec, perfekcyjnie.
Poczujcie klimat i nerw filmu
Uwaga: jeśli planujesz iść do kina – lepiej nie oglądaj zwiastuna!
W hołdzie tancerzom
Szczególnym zabiegiem autorów „Czarnego łabędzia” jest ograniczenie do minimum środowiska, w którym dzieje się akcja filmu: garderoba, sala ćwiczeń, korytarze. Tunele, wnętrze metra, schody, staromodne mieszkanie.
Epizod z dyskoteki, z wirującą, upojoną alkoholem i „dropsami” młodzieżą, jest jak obraz z innej planety. Siłą rzeczy wchodzimy w ten ciasny, ograniczony do prób spektaklu świat i musimy w nim tkwić, podobnie jak uzależniona od tańca Nina. Współodczuwamy trudy treningu. Razem z tancerką przekraczamy granice wysiłku, bólu i ryzyka. Zbliżenia kamery na stopy, poranione palce, wykręcone stawy uświadamiają czym naprawdę jest zawodowy taniec…
I, niezależnie od intencji producentów, chciałabym, aby ten film był hołdem oddanym tancerzom. Tej, przynajmniej w naszym kraju, bardzo nielicznej grupie zawodowej. Tradycja polskiego baletu ma przeszło 200 lat, ale z roku na rok spada frekwencja w szkołach baletowych. Wszystko za sprawą beznadziejnych przepisów emerytalnych, które zakładają, że osoba tańcząca 20-25 lat odnajdzie się jeszcze na rynku pracy i „dopracuje” do wieku emerytalnego w innym zawodzie.
W tańcu, jak w każdej gałęzi sztuki, żeby osiągnąć sukces (czymkolwiek jest) potrzebna jest kapka talentu i ogrom pracy. Nawet jeśli umiłowanie tańca nie przebiega na granicy szaleństwa, jakie ogarnęło Ninę i większość tancerzy nie poświęca pracy na scenie dosłownie całego życia, to i tak ich życiorysy nie przystają do innych zawodów. „Naukę zawodu – jak czytam na forum miłośników tańca – tancerze rozpoczynają w wieku 10 lat, a dziewięcioletni okres nauki w szkole wiąże się już ze znacznym wysiłkiem fizycznym i poddawaniem ciała ćwiczeniom baletowym, niezgodnym z anatomią człowieka . Tak długi okres przygotowań do zawodu jest jednak niezbędny by profesjonalnie wykonywać ten piękny i rzadki zawód.”
Czy warto?
Odrębnym zagadnieniem, które nasuwa się po obejrzeniu filmu, jest pytanie: Czy warto stawiać wszystko na jedną kartę i dla marzeń o sukcesie rezygnować z innych radości, jakie są udziałem ludzi wolnych od uzależnień? Bo niewątpliwie zachowanie Niny nosi cechy uzależnienia a dążenie do perfekcji przybiera u niej kształt obsesji.
Nie mam łatwej odpowiedzi na te pytanie. Wiele dzieł malarskich, rzeźb, utworów muzycznych i literackich pozostawili potomnym artyści, tworzący na granicy szaleństwa. Nie oklaskiwalibyśmy wspaniałych wyczynów sportowych, gdyby nie katorżniczy trening, na który dobrowolnie godzą się zawodnicy. W wielu dziedzinach sława, władza, pieniądze, uwielbienie tłumów, adrenalina, pokonywanie samego siebie, sukces – działają jak narkotyk. W balecie, problem jest jeszcze bardziej złożony. Jak mówi w wywiadzie aktorka, cyt: „nie ma miejsca na błahe nagrody krytyki, nie ma wielkich pieniędzy ani widoków na nie. Pozostaje tylko miłość do sztuki”.
Bez pomocy z zewnątrz uzależniony nie ma szans na powrót do normalności. W filmie nawet historia Beth MacIntyre, uwielbianej przez tłumy gwiazdy baletu, odsuniętej bezpardonowo z zespołu, kiedy reżyser zapragnął „świeżej krwi”, nie spełnia funkcji ostrzegawczych dla Niny Sayers. Któż bowiem identyfikuje się z nieszczęśnikiem, który spada w dół, kiedy sam dopiero wspina się na szczyt ?
Mądre chińskie przysłowie mówi: „Jest czas łowienia ryb i czas suszenia sieci”. Uważam, że dobry rybak, nawet w morzu namiętności, powinien znaleźć czas na jedno i na drugie.
Czarny Łabędź (Black Swan), USA 2010
Reżyseria: Darren Aronofsky
Scenariusz: Andres Heinz, John McLaughlin, Mark Heyman
Zdjęcia: Matthew Libatique
Muzyka: Clint Mansell
Występują:
Natalie Portman jako Nina Sayers / Królowa łabędzi
Mila Kunis – Lilly
Vincent Cassel – Thomas Leroy
Winona Ryder – Beth MacIntyre
Natalie Portman 16 stycznia br. otrzymała przyznawany w Beverly Hills Złoty Glob za rolę w dramacie „Czarny łabędź”. Sam Darren Aronofsky określił ten film jako „kobiecą wersję” „Zapaśnika” – innego znanego filmu, który wyreżyserował.
Film mną wstrząsnął. Nie, że popatrzyłam w laptopa parę minut. Jest ze mną tragicznie. Film wspaniały aż do bólu- w moim przypadku dosłownie.
Ja co prawda nie ziewałam, ale wyszłam mocno rozczarowana. Po „Requiem dla snu”, który wstrząsnął mną do głębi, spodziewałam się równie emocjonujących przeżyć. „Łabędź” porusza wiele bardzo ważnych tematów – ciężką, pełną wyrzeczeń pracę tańczących w balecie, wpływ rozczarowanych życiem, toksycznych matek na psychikę młodych dziewczyn, czy wreszcie koszmar życia ze schizofrenią. Jednak mnogość tematów sprawia, że film rozpada się na kawałki, tak jak lustro w garderobie Natalie Portman. Jej zmagania z drugim „ja”, z własną seksualnością, z rywalką do głównej roli czy matką, która nie daje jej dorosnąć, wypadają mało przekonująco i nie pozwalają zorientować się do czego reżyser dąży i czego chce. Odniosłam wrażenie, że Aronofsky do końca nie był zdecydowany jaki film chce nakręcić – ani to thriller – napięcie nie rośnie do końca, ani horror – zdzieranie skóry z ciała, „gęsia” skórka, wyciąganie piór z barku czy inne symptomy przeobrażania w łabędzia nie wywołują strachu. Nie jest to również dramat, ani film psychologiczny. Powstał konglomerat pieprzu z dżemem, który, mimo ważności tematyki, nie daje do myślenia, nie zapada na długo w pamięć i nie otwiera oczu na rzeczywistość tak jak „Requiem dla snu”. I nawet genialna muzyka Czajkowskiego nie plasuje „Łabędzia” w szeregu filmów dobrych. Szkoda czasu.
Malby, myślę, że warto z Twojej analizy zrobić niezależny artykuł. To bardzo zgrabna i zwarta recenzja na NIE.
Ha !
Byłem, obejrzałem, troszkę poziewałem w trakcie, bo nie dało się w antrakcie (jako, że go nie było)…
Przyjemnie się słucha linii melodycznej Łabędziego Jeziora…i co ponadto ?
Jawna, gorzka i słuszna kpina z namolnego dążenia do perfekcji, oczywista konkluzja,że próba gwałtu na własnej osobowości skończyć się może nieestetycznie, bo dziurą w brzuchu…
Hit czy kit ?
Kit, na tle reszty wszelkich, a osobliwie amerykańskich produkcji filmowych robiący wrażenie hitu…
Będą Oscary, dla Natalie Portman zapewne też, chociaż moim zdaniem nic nie przebije jej roli w Leonie Zawodowcu…
Jeśli ktoś lubi balet, może powinien to obejrzeć, ale jeśli lubi naprawdę niechaj idzie na spektakl baletowy…
Mnie muzyka nie powaliła, ale ja w tej materii mocna nie jestem. Natomiast zgadzam się, że baletu to tam na lekarstwo. Pamiętam film z 13-letnią Natalie. Sympatycznie pamiętam 😉
Co do słusznej kpiny, to najlepiej podsumował te starania sam Cassel w wywiadzie TV. On chyba pierwszy raz wszedł w środowisko tancerzy, bo na wieść, że tańczą z miłości do tańca (podobno na lukratywne zyski w tym zawodzie trudno liczyć) popukał się w czoło.
Joanno, film trzyma w napięciu, żeby nie powiedzieć, że cały czas się bałam o los dziewczyny, której dramat wynikał ze zbyt wysoko postawionej poprzeczki.
Po takiej wspaniałej recenzji nie pozostaje nic innego jak biec do kina!