Jeśli zwiedzać, to tylko indywidualnie! – zachęcam, parafrazując piosenkę kabaretową. Żadne wycieczki zbiorowe, żadne ładowanie w samolot, autokar, hotel z basenem i dwie wycieczki w okoliczne cudowności wyszykowane dla turysty. Żadne noce na Saharze i przedstawienia folklorystyczne.
Ja wybrałam podróż ekstremalną, busem bez klimatyzacji, za to z grupą przyjaciół i półtorarocznym bobasem. Nie przestrzegaliśmy zasady: wszystko myjcie przed jedzeniem! Jedliśmy owoce prosto z bazaru i nawet dziecko nie miało problemów.
Do Tunezji dostaliśmy się najpierw drogą lądową przez Włochy (nic ciekawego), następnie promem na Sycylię a z Sycylii promem długą noc do Tunisu. Ile opowiadania…. Od czego zacząć? Od porwania i ataku terrorystów na promie? Czy o porwaniu na Saharze? Nie wiem… tu zdjęcia najważniejsze a nie krwawe horrory….
Niech będzie – wstawiam tylko zdjęcia. Dodam tylko, że docieraliśmy tam, gdzie byliśmy większą atrakcją dla tambylców, niż oni dla nas. Przepiękny kraj, spokojni ludzie.
Mnie zafascynowały miasta, miasteczka i ludzie. A szczególnie ich normalne „zawodowe” życie, czyli chmary facetów przesiadujących od zmierzchu do świtu przed ichniejszymi kafejkami i bazary, bazary, bazary, tajemnicze mediny i hotele „z” lub „bez” ciepłej wody.
Moja Tunezja to noclegi nad przepaścią w chyboczącym się od burzy piaskowej namiocie, to wizyta szakala, którego przywabił zapach gotowanego kuskusu… to wściekły wielbłąd (a niech go!) i chusty, chusty, bajeczne, kolorowe chusty, na punkcie których wszystkie trzy dostałyśmy po prostu hyzia…. Na jednym straganie targowałam się o jakąś chustę „do pierwszej krwi” za 25 dinarów, gdy niedługo potem okazało się, że w innej miejscowości za 25 dinarów mogłam kupić chust 25!
Tunezja to rude koty! Tunezja to przyjaźni ludzie, którzy najpierw wyciągają Ci z przedniej kieszeni ciasnych dżinsów telefon komórkowy (a ja nawet tego nie zauważyłam, co za zwinne palce!), a potem oddają z ostrzeżeniem: uważaj, pilnuj swoich rzeczy! Tunezja to błękit i wielkie oczy kobiet, marnowane cytryny i przepyszna miętowa herbata.
Ulice tunezyjskie w dużych, mniejszych i malutkich miasteczkach i wioskach to: zakładzik naprawiający motory i inne dziwne pojazdy, stragany z jedzeniem, stragany identyczne jak u nas z ciuchami i art gosp. domowego i mnóstwo, mnóstwo fryzjerów. Z manią fociłam zakłady fryzjerskie, gdzie siedzieli faceci, gadali, pili herbatę , palili szisze, grali w sobie znane gry. Oczywiście wszystkie zdjęcia w miejscach publicznych robiłam z ukrycia. Byłam gościem a gospodarzom należy się szacunek.
Kulinarna ciekawostka to przydrożne grille. Można nie obawiać się nieświeżego mięsa, gdyż mięsko, póki co, jest żywe… Stoi sobie kilka baranków w cieniu… przychodzi konsument, baranek za dom – rachu-ciachu, parujące ciepłe mięsko rzucane jest na ruszta…. No, to mi się nie bardzo… Ale to kwestia kultury, klimatu i o tym dyskutować nie będę. Ale w rzeźni też byłam… rudy kot łaził po mięsie i kiełbasach, ja udawałam, że go fotografuję, a chłopaki z rzeźni mieli ubaw, że się turystka za kotem ugania… a ja fociłam … rzeźnię. Ot, przebiegłam istota!
No widzicie… jeszcze nic nie opowiedziałam, a już Wam się pewnie czytać nie chce, a ja gadam i gadam…
Zapraszam do oglądania zdjęć – chwilowo tylko „miastowe”. Jak się spodoba pokażę Saharę i przystojnych beduinów, którzy spędzili z nami noc na pustyni, gotując, tańcząc z nami tango i grając na durszlaku, misce i dwóch czajnikach… i różne widoczki. Ale widoczków nie lubię, więc mam ich mało.
Znakomite, pełne kolorów zdjęcia, pokazujące jak bardzo różnią się nasze światy – egzotyka dla nich i dla nas :))
dziekuję, ze zechcieliście poczytać i pooglądać. Zaraz wrzucam 3 cześc z Sahary 🙂 Pozdrawiam 🙂
Rewelacyjny ten reportaż…i niezwykle wysmakowany…
Jestem oczarowana i głośno domagam się…jeszcze, jeszcze:) Podziwiam odwagę Basi a ja uzmysłowiłam sobie , że jestem tchórzem, a i jeszcze coś…tam zostałabym z pewnością wegetarianką:)
Piękne zdjęcia i arcyciekawa relacja. Wiem jak to jest ze zdjęciami podobnie jak w Egipcie, nie lubią aby ich fotografować, a jeżeli już to żądają zapłaty.Bakszysz obowiązkowy.
Bezpieczeństwo: spokój, spokój i jeszcze raz spokój.
To była u nich wiosna. My chodziliśmy „na letnio”, ale oni w kurtkach, szalikach i czapkach – zmarzluchy 🙂
Zniewalająca jest czystość kolorów i kontrasty. Podobno w tych szerokościach geograficznych jest szersze spektrum barw…
Basiu, to bardzo atrakcyjna galeria. Pokazałaś nie tylko barwną, w sensie kolorystycznym, relację, ale i wielobarwne oblicze Tunezji i jej mieszkańców. Oglądając Twoje zdjęcia mam uczucie, jakbym tam była i przyglądała się z bliska tym sympatycznym dziewczynkom (czy tam było zimno, bo są poubierane jak na jesień), „pracującym” facetom (fajne żaluzje pionowe), podziwiała domy w skałach (jak w Kapadocji).
A jak z poczuciem bezpieczeństwa w wędrowaniu małą grupą? Bo chyba tylko ten aspekt skłania przeciętnego turystę do korzystania z biur podróży i zbiorowych wycieczek.
Basiu, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy fascynującej relacji, bo chyba osobiście nie będzie mi dane przeżyć takiego survivalu a wszystko mnie ciekawi; gdzie spaliście, co jedliście, jakie utrudnienia na trasie, jak nawiązywaliście kontakty z „tambylcami”. 🙂
Dziękuję za sporą dawkę egzotyki!