W miejscu gdzie krzyżowały się dwie ważne drogi handlowe: trakt z Wrocławia do Pragi z drogą biegnącą z biskupiej Nysy do Świdnicy, ulokowano dzisiejsze ZĄBKOWICE ŚLĄSKIE – miasto Frankensteina. Miało to miejsce około 1280 roku, dokładnie w połowie drogi pomiędzy Przyłękiem (Frankenberg) i Kozieńcem (Löwenstein) – na terenie wcześniejszych lokacji miejskich.
Nowo powstałe miasto, które z założenia miało przejąć po obu tych miastach funkcję znaczącego ośrodka miejskiego, przejęło również części ich nazw – od Przyłęku (FRANKENberg) i od Kozieńca (LöwenSTEIN), tworząc miasto o nazwie FRANKENSTEIN, którą nosiło od momentu lokacji, aż do roku 1945.
W mrokach przeszłości…
Związek Frankensteina -monstrum, które zawładnęło ludzką wyobraźnią na setki lat – – z miastem na Dolnym Śląsku o tej samej nazwie został wskazany przez regionalnego badacza historii miasta, pisarza i przewodnika sudeckiego – Jerzego Organiściaka, już w latach 80. XX wieku.
Początkiem strasznej historii był dzień 17 stycznia 1606 roku, gdy w mieście Frankenstein wybuchła zaraza morowego powietrza czyli dżumy, która objęła swoim zasięgiem całe miasto i jego przedmieścia. Epidemie wybuchały w tych czasach dość często, jednak skala tej epidemii była porażająca. W jej wyniku zmarło łącznie 2061 osób (w tym 1503 osoby dorosłe i 558 dzieci), co stanowiło ponad 30% mieszkańców ówczesnego miasta.
W najstarszej, zachowanej, kronice miasta z 1655 r., autorstwa burmistrza miasta Frankenstein (Ząbkowic) – Marcina Koblitza, znajduje się relacja z tego wydarzenia. Dnia 10 września 1606 roku aresztowano dwóch ząbkowickich grabarzy,wydanych przez parobka, z powodu mieszania i preparowania trucizn. W następnych dniach aresztowano kolejnego grabarza, byłego więźnia, żebraka, córkę zmarłego urzędnika miejskiego i innych – wszystkich pod zarzutem trucia i rozprzestrzeniania zarazy.
Skandal w mieście Frankenstein…
Wydarzenie nabrało charakteru skandalu. Lekarze, zatrudnieni do zbadania sprawy, początkowo sceptyczni, zmienili zdanie po rewizji w domu grabarza. Znaleźli tam wiele pojemników z trującym proszkiem, wytwarzanym – jak się można domyślić – z ludzkich zwłok.
Gazeta „Newe Zeyttung”, wydawana w Augsburgu, kwitnącym wówczas ośrodku Niemiec o światowym znaczeniu, w końcu 1606 roku w taki oto sposób opisywała działalność tej zbrodniczej szajki:
„W mieście Frankenstein na Śląsku pojmano grabarzy, którzy po torturach w śledztwie zeznali, że sporządzali zatruty proszek, który kilka razy w domach rozsypywali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co wielu ludzi zatruło się i poumierało. Poza tym w domach skradli wiele pieniędzy, a także obdzierali trupy, zabierając im opończe. Rozcinali także brzemienne kobiety i wyjmowali z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo. Z kościołów kradli obrusy z ołtarzy, a z ambony ukradli dwa nakręcane zegary. Pewien grabarz pochodzący ze Strzegomia zhańbił w kościele ciało młodej dziewicy. Inni jeszcze różnie niesłychane i straszne czyny popełniali (…)”.
Zbrodnia i kara…
Oskarżeni, w procesie, który odbył się jesienią 1606 roku, zostali uznani winnymi i skazani na śmierć przez okaleczenie i spalenie żywcem. Gazeta „Newe Zeyttung” tak relacjonowała wykonanie wyroku na zwyrodniałych grabarzach:
„Najpierw skazanych oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
Pomimo stracenia winnych zaraza wygasła dopiero na początku 1607 roku. W dniach pomiędzy 4 a 10 października 1606 r., ewangelicki proboszcz Samuel Heinnitz wygłosił w miejscowym kościele parafialnym 6 dziękczynnych kazań z modlitwami na każdy dzień w intencji pokonania zarazy. Kazania ukazały się drukiem w 1609 r., wydane przez wydawnictwo Bartolmeusza Voigta w Lipsku pod wyszukanym tytułem: „Historia prawdziwa o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach diabelskiego łowcy w czasie zarazy roku 1606 w mieście Frankenstein na Śląsku”. Tutaj po raz pierwszy pojawia się „diabelski łowca”, przedstawiony przez Heinnitz’a jako wyobrażenie zła opanowującego ludzkie umysły i popychającego ludzi do niecnych czynów. Ten „diabelski łowca”, będący filozoficzną przenośnią – uosobieniem zła, został przez późniejszych mieszkańców i podróżników odwiedzających Frankenstein (Ząbkowice) „przekształcony” w postać rzeczywistą z krwi i kości – przeokropnego potwora Frankensteina. ( źródło: www.frankenstein.pl)
210 lat później…
210 lat później, w roku 1816, podczas jednej z burzowych nocy, w Szwajcarii nad Jeziorem Genewskim, w willi (Villa Diodati) Lorda Byrona (jednego z największych angielskich poetów) wśród błyskawic i huku piorunów grono przyjaciół (znanych osobistości świata literackiego) zabawiało się wymyślaniem przerażających historii.
Uczestnikami tej zabawy byli ,oprócz Lorda Byrona, m.in. Mary Shelley, Percy Shelley i John Polidori (osobisty lekarz Byrona i pisarz włoskiego pochodzenia).
Polidori wiele podróżował po Europie, interesował się medycyną, zjawiskami nadprzyrodzonymi i truciznami. On też najprawdopodobniej przytoczył historię grabarzy z miasta Frankenstein, o której słyszał od podróżników lub przeczytał w gazecie „Newe Zeyttung”. Rozgorzała dyskusja na różne tematy fantastyczne. Zastanawiano się, przykładowo, czy elektryczność jest w stanie wskrzesić życie w martwych tkankach. W Villa Diodati nie pozostał żaden utwór literacki, ale wymyślanie opowieści i dysputy, które wówczas miały miejsce, były bardzo inspirujące. Dwa lata po tym spotkaniu w roku 1818 Mery Shelley publikuje dzieło pod tytułem „Frankenstein, czyli nowy Prometeusz”, a w 1819 roku, inny gość Villi, John Polidori pisze opowiadanie „Wampir”, bez którego Bram Stoker nigdy nie napisałby „Drakuli”.
Weekend z Frankensteinem…
Musiało minąć ponad 160 lat od napisania powieści przez Mery Shelley, żeby udało się połączyć ze sobą te dwa ważne – z punktu widzenia historii Frankensteina i Ząbkowic – wydarzenia. W następstwie tego w Ząbkowicach Śląskich już od roku 1996 organizowane są cykliczne imprezy kulturalne pn. Weekend z Frankensteinem.
Ich początkowa forma przybrała wymiar fantastyczno-naukowy a gośćmi weekendów była czołówka polskich pisarzy science fiction i fantasy: Andrzej Sapkowski, Lech Jęczmyk, Marek Oramus, Eugeniusz Dębski. Następnie Weekend przyjął formę średniowiecznego jarmarku przepełnionego grami, zabawami i walkami rycerskimi. Obecnie Weekend z Frankensteinem to trzydniowe nocne biesiadowanie na plantach zamkowych przy muzyce, przeważnie bluesowej, wzbogacone występami z ogniem, zabawą z lampionami i pokazami filmów grozy. Weekendowi towarzyszą również przedstawienia teatralne, sympozja naukowe, wystawy i parady tematycznie związane z Frankensteinem.
Coś niesamowitego! Mieszkam ok. 30 km od Ząbkowic Śl i dopiero się o tym dowiaduję! Miasto chyba zbyt mało promuje się w świetle tej historii…
Grażynko, mnie się wydawało, że znam Dolny Śląsk a taką perełkę, jak Kościół Pokoju w Jaworze dopiero odkryłam – jeszcze zdjęcia z wnętrza czekają na publikację. Ale to chyba miłe, że tyle jeszcze do odkrycia 🙂 Pozdrawiam, Janina
Super historia …i to w Polsce zakorzeniona !
Kapitalna relacja…w życiu bym nie przypuszczał,że inspiracja do Frankensteina może mieć korzenie na polskiej (dzisiaj…) ziemi 🙂
Uff… ciekawa historia… aż mnie ciarki przeszły. A kara nie mniej okrutna od zbrodni… ale takie to widać były czasy „oko za oko, ząb za ząb”. Przyszła mi na myśl ponadczasowa refleksja, że powiedzenie (ale chyba i prawda), że „zło jest medialne” ma swoje korzenie w minionych wiekach.
A do Ząbkowic muszę się kiedyś wybrać. Miasteczko na zdjęciach prezentuje się bardzo malowniczo… a po zmroku wręcz fantastycznie 🙂