Wojciech Siwek, towarzyszący Festiwalowi od samego początku, czyli od roku 1964, rozpoczął jubileuszową, 50. edycję Festiwalu Jazz nad Odrą, od akcentu historycznego. Na piątkowy wieczór zaprosił do wrocławskiego Impartu Andrzeja Wasylewskiego, fotografa i filmowca, rejestrującego od lat nie tylko wrocławską imprezę.
Widzowie mieli okazję zobaczyć „prapremierowy” pokaz kilku części przygotowywanej serii „Jazzowe dzieje Polski”.
Konwencja filmu z jednej strony ma walor dokumentalny, z drugiej jest nieźle zakręconym kolażem wizualno-muzycznym. W warstwie graficznej filmu mamy do czynienia z fotomontażem, nakładaniem warstw a nawet animacją. U góry kadru wyświetla się zegar, pokazujący z dokładnością do sekundy upływ czasu. Na fragmenty filmów z udzielającymi wywiadu muzykami, nakładane są zdjęcia, plakaty, fragmenty wypowiedzi polityków ówczesnej władzy.
Wizualny chaos dodatkowo pogłębia animacja. Chociaż jeden pomysł bardzo mi się spodobał. Od czasu do czasu, w narożniku ekranu pojawiał się rysunek rozkosznego niemowlaka. Obok wyświetlały się: rok i nazwisko znanego muzyka, który w danym roku przyszedł na świat.
W zaprezentowanych widzom kilku częściach nie zabrakło także, niezakłóconych dodatkowymi wizualnymi gadżetami, fragmentów wypowiedzi muzyków, którym zawdzięczamy obecność jazzu na polskiej scenie muzycznej oraz relacji z koncertów. Autor zajrzał za kulisy festiwali. Nagrał wypowiedzi jurorów, a nawet sfilmował egzamin na muzyka zawodowego.
Andrzej Wasylewski zebrał ogromną ilość filmowego materiału. Wypowiedzi krytyków muzycznych, jurorów, organizatorów pierwszych festiwali, konferansjerów i widzów przeplatane są zdjęciami archiwalnymi obiektów, w których spotykały się pierwsze „jazzujące” zespoły. Grały w jeszcze nieodremontowanych po wojnie budynkach i w prywatnych mieszkaniach. W siermiężnych restauracjach, gdzie na scence ledwie mieściły się wszystkie instrumenty, muzycy „serwowali” do tańca zakazane, „zachodnie” rytmy.
Fragmenty artykułów z codziennych gazet, które pojawiają się na ekranie, potępiające „bezwzględny” jazz, który należy „wykorzenić, unicestwić, zabić”, są bezcennym dokumentem obrazującym stosunek władzy do nowej muzyki i do pierwszych jazzmanów, którzy odważyli się prezentować ją społeczeństwu. Niestety, tempo, w jakim zmieniają się ekrany, uniemożliwia przeczytanie tych kuriozalnych wypowiedzi ze zrozumieniem. Nie ma też czasu na spontaniczny śmiech z absurdalności tych opinii. Moim zdaniem, przy takiej monumentalnej pracy histograficznej, przydałoby się mniej zabawy formą, a więcej dokumentalnej treści. Rówieśnikom Festiwalu Jazz nad Odrą, którzy otarli się o wspomnienia rodziców lub doznali indoktrynacji władzy na własnej skórze, wystarczy słowo, ale dla następnych pokoleń słowo, to zbyt mało. Być może przemówią do nich same obrazy…
W filmie pojawiają się typowe dla tamtego czasu propagandowe hasła i plakaty obrazujące codzienną rzeczywistość.
„MŁODZIEŻY – NAPRZÓD DO WALKI O SZCZĘŚLIWĄ SOCJALISTYCZNĄ WIEŚ POLSKĄ!” – krzyczy czerwonymi literami afisz z dziewczyną na traktorze. Rozwiane blond włosy, czerwony krawat i uśmiech na twarzy, to obowiązujący stereotyp pracującej na wsi Polki. Jest 16 minuta filmu. Czas biegnie. Na szczęście dla jazzu.
Początki jazzu w Polsce przypadają na lata głębokiej komuny. Były to czasy, w których obowiązywała „jedynie słuszna prawda”, głoszona z trybun Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Czasy, w których grupa rządzących narzucała obywatelom, w co mają wierzyć, jak postępować, a nawet w co się ubierać i czego słuchać.
Muzyka jazzowa, która przenikała do Polski z Ameryki, kolebki jazzu, za pośrednictwem m.in. Radia Wolna Europa, została z definicji potępiona jako wroga ustrojowi. Popierana była tylko muzyka ludowa i piosenki wychwalające reżim i jego sukcesy. Nomen omen, korzenie jazzu tkwią także w muzyce ludowej.
W filmie usłyszymy kilka znanych melodii i piosenek, które nieodłącznie kojarzą się z propagandą ustroju socjalistycznego. Zobaczymy także fragmenty „zachodnich” filmów muzycznych, w których ścieżkę dźwiękową stanowiły utwory znanych zespołów muzycznych. Z historii kina wiadomo, że muzyka jazzowa była chętnie wykorzystywana przez twórców filmów. W filmie z roku 1941 „Serenada w dolinie słońca” (reż. H. Bruce Humberstone) gra Orkiestra Glenna Millera. Przeboje, takie jak „In the Mood” czy „Chattanooga Choo Choo”, brzmią do dzisiaj w uszach każdego miłośnika jazzu. Twórczość Glena Millera w dużym stopniu przyczyniła się do popularyzacji tego gatunku muzyki w Europie.
Wiele lat później w filmie zagościły utwory polskich kompozytorów. Tu prym wiódł Krzysztof Komeda. Kompozycje do filmów, takich jak „Dwaj ludzie z szafą” (1958), „Niewinni czarodzieje” (1960), „Nóż w wodzie” (1962) czy „Dziecko Rosemary” (1968) żyją do dzisiaj także pozafilmowym – własnym życiem muzycznym.
Co to jest „jazz”? Pytanie przewija się w filmie, jak leitmotiv i kilka osób próbuje na to pytanie odpowiedzieć.
Mnie najbardziej spodobała się odpowiedź Janusza Muniaka (saksofonisty, flecisty, aranżera i kompozytora), znanego ze specyficznego scenicznego poczucia humoru:
” Już tyle mądrych osób wypowiadało się przede mną… To ja nie będę”.
O jazzie na pewno trzeba mówić, pisać i kręcić filmy, ale przede wszystkim jazzu warto słuchać.
Podczas 50. edycji Festiwalu Jazz nad Odrą we Wrocławiu,
w dniach od 4 do 14 kwietnia, okazji będzie całkiem sporo.