Za każdym razem, kiedy idę na koncert artysty, którego nie widziałam kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, towarzyszy mi niepokój. Jak wypadnie? Czy moje wspomnienia ożywią się i mój zachwyt sprzed lat będzie miał podobną temperaturę?
Czy wręcz przeciwnie – odczuję zażenowanie, konsternację i niezrozumienie, dlaczego „mój idol” z przeszłości wystawia się na ostrze krytyki nie mając już wiele do zaoferowania.
Po kilku takich „come-back’ach” przestałam ryzykować, poprzestając wyłącznie na wspomnieniach.
Tym razem traf chciał, a i szczodrość Organizatora, że na bilecie zakupionym na przegląd filmów Andrzeja Wasylewskiego z minionych festiwali Jazz nad Odrą wydrukowano czarno na białym – nie – czarno na żółtym: „Pokaz filmów A. Wasylewskiego„, a poniżej: „Hanna Banaszak„.
Pomiędzy częściami wieczoru była przerwa techniczna. Jeszcze mogłam zrezygnować i wyjść, zwłaszcza, że w końcówce przeglądu filmów wystąpiła Pani Hanna Banaszak. Taka, jaką pamiętam z ostatniej dekady lat 70-tych, z okresu wspólnych występów z wrocławskim zespołem Sami Swoi, założonym w 1968 r. przez Juliana Kurzawę:
W zwiewnej sukni, otulającej zgrabną sylwetkę, z szeroko otwartymi oczami, napełnionymi romantyczną mgiełką i głosem, który uwodził, czarował, kołysał.
Repertuar swingującej grupy Sami Swoi był doskonale dopasowany do walorów głosowych artystki. Błyskawicznie zyskiwali na popularności, wydawali płyty, koncertowali w kraju i za jego granicami.
Już po pierwszym utworze, niezapomnianym „Summertime” – George’a Gershwina, wiedziałam, że nic się przez te lata nie zmieniło. Cofnęłam się w czasie do 15. Festiwalu Jazz nad Odrą. Pierwsza Dama wrocławskiej sceny jazzowej w latach 70. nadal czaruje swoim głosem, mistrzowską interpretacją, a nawet zalotną konferansjerką. Słuchanie piosenek w Jej wydaniu, to przyjemność obcowania z dobrą polszczyzną i wysmakowaną oprawą muzyczną. Zmysłowy image sceniczny Hanny Banaszak i naturalna elegancja, to walory, których nie spotykam w dzisiejszym, muzycznym światku. I zapewne długo jeszcze nie spotkam…
Z zespołem Sami Swoi Hanna Banaszak występowała kilka lat. Później, jak czytam w internetowych zasobach , na Jej talencie szybko poznali się fachowcy z branży muzycznej. Od 1980 roku artystka rozpoczęła karierę solową, współpracując z takimi kompozytorami i twórcami, jak: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski, Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta czy Jan Kanty-Pawluśkiewicz. W Jej artystycznej biografii znalazła się nagroda Grand Prix belgijskiego festiwalu piosenki Europopstar w 1986 r., telewizyjne recitale, filmy, single i albumy muzyczne.
Z tekstów oferowanych przez znanych autorów wybierała z wyczuciem tylko najlepsze utwory literackie. W poezji próbowała także własnych sił, nigdy nie przeceniając swojej twórczości. Talent, skromność i pracowitość, w połączeniu z wrażliwością na piękno i szacunkiem dla słuchaczy, zaowocowały rzeszą wiernych fanów, którzy od ponad 30 lat zapełniają sale koncertowe i dziękują za koncert owacją na stojąco.
Tak było również na piątkowym recitalu, inaugurującym jubileuszowy, 50. Festiwal Jazz nad Odrą.
Hannie Banaszak towarzyszyli muzycy: Jacek Szwaj – fortepian, Zbigniew Wrombel – kontrabas, Krzysztof Przybyłowicz – perkusja, Andrzej Mazurek – instrumenty perkusyjne.
artykuł piękny i szczerze się z nim zgadzam. Brakuje mi tylko opisu oprawy muzycznej. Był zespół, cztery wybitne nazwiska i nic? Pomogli, zepsuli, dorównali, wypełnili powinność… Koncert to nie tylko solista.
Zawsze bardzo lubiłam Hannę Banaszak, szczególnie w jazzowych interpretacjach właśnie… Cieszę się, że nadal jest w dobrej formie i cieszy swoimi występami, tak trzymać 🙂
To dobrze, że zachowała się taka perła bo to co jest teraz to jakiś nieporozumienie…