„Autostopem przez życie” – relację Przemysława Skokowskiego z samotnej podróży przez dziewięć krajów, z Gdańska do Birmy – zamówiłam przez internet. Odebrałam w EMPiK-u. Na pierwszy rzut oka książka mnie nie zachwyciła – lichy papier, brak zdjęć. Już we „Wstępie” błędy redakcyjne i nadużywanie słów nakręcających czytelnika: „zwariowana historia”, „zwariowana rodzinka”, „odrobina szaleństwa”. Czyżby kolejna przereklamowana pozycja dla miłośników tematyki podróżniczej? – pomyślałam.
Na szczęście (dla mnie), nie odłożyłam książki na półkę. Lichość papieru wytłumaczyłam cięciem kosztów (to pierwsza książka Przemka Skokowskiego, studenta Uniwersytetu Gdańskiego) a błędy redakcyjne – to dziś prawie norma. Ostatecznie za zaletę uznałam brak zdjęć w rozdziałach opowieści. Opisy autora są wystarczająco precyzyjne i plastyczne, zatem wyobraźnia, uśpiona nieco światem obrazów, pracowała na pełnych obrotach. A że pracowała dobrze – potwierdziła to garść zdjęć, a nawet dwie garści, które odnalazłam później – zamieszczone jako wklejki po stronie 192. i 384.
Autor, po niezbyt fortunnej rozgrzewce, zaczął mówić własnym głosem. I, bynajmniej, nie zobaczyłam w nim „narwanego” młodzieńca, pragnącego zaznać odrobiny szaleństwa przed ustatkowaniem się. Przemysław Skokowski vel Pasha ruszył w daleką podróż autostopem mając doświadczenia z wcześniejszych wypraw. Skalkulował koszty, wstępnie opracował trasę i wyliczył szacunkowy czas na jej przebycie. Spakował namiot, karimatę, śpiwór i w ten sposób stał się samodzielnym, niezależnym od pomocy innych, wędrowcem. Oczywiście z wyłączeniem transportu. W tej materii, z założenia, bazował głównie na darmowych podwózkach. Nawet w Moskwie, gdzie przegapił ostatni kurs metra, do miejsca noclegu dotarł okazją. Miejską komunikacją wspomagał się sporadycznie, żeby wydostać się z miasta. I przyjętych zasad nie łamał.
Kierowcy (np. w Kirgistanie), którzy żądali zapłaty, sami pozbawili się okazji poznania sympatycznego Polaka i symbolicznego udziału w jego podróżniczym sukcesie. Bezinteresownych ludzi na trasie było więcej od domorosłych biznesmenów i pod kołami ciężarówek, samochodów osobowych, a nawet limuzyn, uciekały kolejne setki, tysiące kilometrów dróg.
Kupiłam tę książkę, żeby porównać dzisiejszy autostop z tym doświadczanym w czasach jego świetności. Od wielu lat bowiem spotykałam się z opinią, że z autostopem jest coraz gorzej, że nagłośnione przez media wypadki, napady, rabunki, gwałty a nawet morderstwa skutecznie zniechęciły do tej formy podróżowania zarówno turystów, jak i kierowców.
Doświadczenie Pashy jest dowodem na to, że nie należy generalizować incydentów i opinii, że świat nie składa się wyłącznie ze złych ludzi, o złych intencjach. Trzeba kierować się zaufaniem, ale i zdrowym rozsądkiem. Mieć oczy i uszy otwarte i wierzyć, że będzie dobrze.
Autostop, jako sposób podróżowania, nie zmienił się zbytnio. Nadal główną grupą przewoźników ma dalekich trasach są kierowcy TIR-ów, którzy może nie zaproszą do domu czy do restauracji, ale podzielą się tym, co matka czy żona przygotowały na drogę.
Podstawowe różnice tkwią w czymś innym.
Po pierwsze – to obecność nowoczesnych środków komunikacji – mobilnego telefonu i internetu. Oczywiście nie są niezbędne w podróży, ale dają pewne poczucie bezpieczeństwa i jakże podróż ułatwiają: od kontaktu z rodziną, która zwykła się niepokoić zbyt długim milczeniem, po bieżącą informację o trasie, miejscowościach, miejscach wartych obejrzenia, lokalnych zwyczajach a nawet przepisach dla obcokrajowców.
Po drugie – dostęp do kasy, swojej czy rodziny. Plastikowe karty i bankomaty, to możliwość wypłaty w lokalnej walucie. Jedynym ograniczeniem jest stan konta złotówkowego. Autostop w czasach, kiedy nie istniały nie tylko bankomaty, ale nawet kantory walut, a z oficjalnego źródła można było otrzymać zgodę na zakup w banku jedynie 150 $ był, siłą rzeczy, najlepszym, bo najtańszym sposobem podróżowania.
Po trzecie – aparaty cyfrowe i nieograniczona możliwość rejestrowania ludzi, krajobrazów, miejsc i wydarzeń. Z mojej wyprawy na Południe pozostało tylko 60 slajdów. Takie były ograniczenia na osobę.
Po czwarte – student opuszczający kraj nie musi teraz szukać żyrantów do podpisania weksla na kwotę będącą równowartością kosztów „bezpłatnych” studiów. Może to nie było takie głupie… Oczywiście z punktu widzenia budżetu kraju, który kształci i traci fachowców na rzecz innych nacji.
Wraz z rozpowszechnieniem internetu świat się „skurczył”. Ludzie zbliżyli się do siebie wirtualnie, co zaowocowało inicjatywami społecznymi typu couchsurfing. Wymyśloną przez Amerykanina Caseya Fentona ideę darmowego udostępniania noclegu turystom od 2002 r. poparli mieszkańcy ponad 100000 miast na całym świecie, jak czytam na stronie tej organizacji https://www.couchsurfing.org/.
Dzięki Pashy, autorowi książki „Autostopem przez życie”, mamy okazję poznać, jak to działa w praktyce. Bo na trasie – dawniej i dziś – najtrudniejsze są właśnie miasta, „czarne dziury” wciągające cały ruch samochodowy. Trudno rozstawić namiot na miejskim trawniku i w nim przenocować, trudno też z miasta wydostać się na „wylotówkę”. Pamiętam przymusowy „nocleg” na dworcu metra, w centrum Wiednia, zasugerowany przez kierowcę, kiedy portier hostelu odmówił otwarcia drzwi po północy. I towarzyszące mi uczucie, kiedy schodziłam w ciemną czeluść peronu. I szok, kilka minut później, na widok ławek już zajętych przez śpiących turystów.
Dzięki kontaktom internetowym pobyt w dużym mieście to nie tylko szansa na darmowy nocleg, ale i okazja do wspólnego spędzenia czasu z rówieśnikami na zwiedzaniu czy rozmowach przy kuflu piwa. Tej łatwości nawiązania znajomości przed przyjazdem do danego kraju – dawniej nie było.
Mówi się „co kraj, to obyczaj”, a w przypadku couchsurfingu można powiedzieć: „co host, to inny scenariusz”. Host, to określenie gospodarza, który zaprosił turystę na nocleg. Pasha opisuje wiele różnych sytuacji. Od tych najmniej oczekiwanych, gdy w ostatniej chwili host odwołuje zaproszenie, przez konieczność dostosowania się do rytmu dnia pracującego gospodarza: wychodzenia z nim wcześnie rano i powrotu, kiedy już jest w domu, po swobodne korzystanie z mieszkania, z wrzuceniem kluczy do skrzynki pocztowej w dniu wyjazdu.
Warunki noclegowe autor opisuje rozmaite – od samodzielnego pokoju z czystą pościelą, po kąt na podłodze w kuchni, na własnej karimacie, gdyż inne miejsca zostały zajęte wcześniej. Ale po kilku dniach „w drodze” każdy nocleg pod dachem, z możliwością kąpieli i przeprania „ciuchów”, jest na wagę… dobrego samopoczucia. „Jestem czysty, najedzony i zdrowy” – mówi Pasha, stojąc na poboczu wylotowej drogi, uświadamiając sobie i czytelnikom, jak niewiele potrzeba do szczęścia.
Książka jest bogatym źródłem informacji o funkcjonowaniu couchsurfingu i o samym autostopie. Jeżeli ktoś nie miał okazji doświadczyć tego sposobu podróżowania pozna smaki i smaczki autostopowej codzienności – poranną rosę na tropiku namiotu, drożdżowe bułeczki z mięsnym nadzieniem, kumys przypominający sfermentowane mleko. Zorientuje się, jak „łapie się” okazję i jak różni są kierowcy – od takich z inicjatywą, potrafiących przez CB radio zorganizować podróżnikowi kolejny etap podróży, po jadących w zupełnym milczeniu.
Pomysł prowadzenia w drodze notatek z podróży, to strzał w dziesiątkę. Pisząc później książkę Przemysław Skokowski nie musiał bazować tylko na mglistych wspomnieniach. Dzięki zapiskom przedstawił swoją podróż bardzo realistycznie, z dużą dbałością o szczegóły. To ogromna zaleta tej opowieści. Napisana po męsku, bez egzaltacji, nawet z lekkim oporem przed wyrażaniem swoich emocji, cyt. : „Wiem, że zabrzmi to kiczowato, ale kocham zachody słońca”. Z dużą przyjemnością czytam tę podróżniczą relację. Zachwyca mnie wartka narracja, poprawny język, nawet bez większych śladów młodzieżowego żargonu, którego – z uwagi na wiek autora – mogłam się spodziewać.
W czasach świetności autostopu dojechałam okazjami do Morza Czerwonego (zdjęcia pochodzą z trasy Damaszek – Zatoka Akaba). To „rzut beretem” w porównaniu z celem, jaki zaznaczył na mapie Przemysław Skokowski. „Po drodze” miał jeszcze sympatyczny projekt do realizacji – „Postcards from Europe”, budujący pomosty, a nawet więzi, pomiędzy dziećmi świata. Ta szczególna misja nadała podróży dodatkowy walor.
Jestem na 133 stronie książki „Autostopem przez życie” i „dotarłam” już z Pashą do Kirgistanu. To przeszło 5000 km z Polski. I „jadę” dalej. Do Chin, Laosu i Tajlandii.
Specjalnie dla czytelników Magazynu FotoReporter24.pl odkurzyłam stare slajdy i po zeskanowaniu w Image Center do plików jpg, odszumieniu (niestety, jakość skanu odbiega od tradycyjnej fotografii) wstawiłam do tekstu . Być może któregoś dnia trafi na stronę autor i bohater omawianej książki i z litości podaruje parę fotek z „Autostopu przez życie” 😉
Tymczasem gratuluję Przemkowi Skokowskiemu udanej wyprawy i nie mniej udanego debiutu literackiego.
Janina
Super recenzja, lepsza niż ta dla empiku. Naprawdę teraz po przeczytaniu, zafascynowała mnie ta książką, chociaż z autostopu nie będę korzystała, zbyt lubię wygodę.
Super fotki 🙂 Jest szansa na więcej? 🙂
Jak wymyślę sposób skanowania bezszumowy i… bezkosztowy.