Siedząc za rzędami pustych krzeseł, przed wielkim ekranem Multikina, nie rozmyślałam, co mnie czeka. To pierwsze spotkanie z Jamesem Bondem – bohaterem, który zaistniał już w 23 kinowych „odcinkach” i nieźle historię swoich wywiadowczych poczynań zagęścił.
Asekuracyjnie zaprosiłam syna – jako tłumacza „kto, kogo i dlaczego” – i wtopiłam wzrok w pierwszą, dość długą sekwencję filmu akcji „Spectre”, w reżyserii Sama Mendesa.
James Bond (Daniel Craig), w przyciasnej marynarce, zapiętej na 1 guzik, w przykrótkich spodniach (vide lata 60.) i wyglansowanych butach, pokonuje liczne przeszkody i przyczaja się z karabinem na dachu.
Obserwuje przez wizjer (a nawet podsłuchuje) postaci rozmawiające w budynku naprzeciwko. Trzask – prask. Padają strzały. Postaci znikają i efektownie wali się w gruzy całe gmaszysko.
Chwilę później agent 007 dopada przeciwnika w białym garniturze, wskakującego do helikoptera. Obserwuję karkołomne sceny walki w powietrzu. W dole widać tłumy ludzi, zgromadzone z okazji święta zmarłych na centralnym placu Mexico City. Rozbujany helikopter, co chwilę prawie spada na głowy paradujących w pochodzie przebierańców.
Dynamiczna muzyka (kompozytor Thomas Newman), świetna praca kamery (tu brawa dla polskiego operatora Łukasza Bielana, docenionego w Hollywood), podkręcają emocje.
W końcu Bond wypycha przeciwnika z pokładu i akcja się kończy.
Kamera przenosi nas w inne miejsce. Chwila na oddech.
I tak jest przez cały film. W akcji się nie pogubiłam, chociaż o pewne wątki i postaci z poprzednich edycji musiałam zapytać syna, ryzykując kuksańca w bok.
James Bond, w zasadzie wyrzucony z pracy (za działanie na własną rękę), musi rozwikłać zadanie zostawione w spadku przez byłą szefową. Zabicie w helikopterze Marco Sciarry (Alessandro Cremona – przystojniaczek w typie Banderasa), to dopiero początek.
Jak to bywa w wielu scenariuszach, w trakcie rozwiązywania zagadki odkrywa zaskakujące fakty o ludziach i ich poczynaniach.
Przy moim Wagowym umyśle, dla zrozumienia fabuły potrzebuję sekwencji logicznych, których chwilami w scenariuszu Johna Logana brakowało.
Skąd Bond wiedział, że należy zerwać z palca Sciarry sygnet z nieznanym grawerunkiem?
Skąd wziął się samolot, do którego wskoczył Bond w pogoni za porywaczami? Czekał na niego na ulicznym parkingu, czy co?
Czy jest możliwe, żeby oprawcy przed związaniem rąk i założeniem kaptura na głowę agenta, nie rozbroili go?
Czy można szarpnięciem rąk rozerwać zapętlone na nadgarstkach sznury?
Pytania retoryczne… Tak było i już.
Na tego typu film akcji trzeba spoglądać trochę jak na bajkę o smokach. Przecież wiadomo, że nie istnieją, ale postraszyć nimi można.
Zatem, akceptując konwencję, że „wszystko jest możliwe”, bawię się dobrze, podziwiając sceny walki na lądzie, wodzie i w powietrzu, gonitwy i ucieczki samochodami – robotami, które wszystko potrafią (no, chyba, że pojawi się alarm: „Pusty magazynek”).
Wysilam 5% inteligencji, żeby zrozumieć tajemnicze ślady prowadzące do przeszłości, zanim wyjaśnienie padnie z ekranu. Zachwycam się panoramicznymi zdjęciami (autor Hoyte Van Hoytema) Meksyku, Rzymu, Londynu, zarówno uchwyconymi „z lotu ptaka”, jak i z poziomu ulicy. Zdjęcia kręcono także w Tangerze, Wadżdzie, Arfudzie w Maroku i nad alpejskim Jeziorem Altausee w Austrii. Jest na co popatrzeć.
Obserwuję grę aktorów, dobranych dobrze… dla mnie. Większości obsady nie znam.
Parę typów naprawdę udanych, parę mniej.
Na przykład Jesper Christensen – filmowy ojciec Madeleine Swann (w tej roli nieco plastikowa Léa Seydoux) jako zdesperowany samotnik, który wycofał się ze świata ciemnych interesów. Rola w zasadzie epizodyczna, ale postać wywarła na mnie mocne wrażenie.
Ben Whishaw, jako Q – młody, zdolny komputerowiec, który ryzykując posadę spełnia prośby Bonda. Aktor był już wielokrotnie nagradzany i wcale mnie to nie dziwi.
Christoph Waltz w roli Franza Oberhausera, wyrachowanego i cynicznie uśmiechniętego szefa organizacji – rola do zaakceptowania, chociaż widok faceta w laczkach, torturującego Bonda jest nieco groteskowy.
Daniel Craig, w roli dzielnego agenta 007, jest dla mnie trochę zbyt gładkolicy. Na jego twarzy nie malują się żadne emocje, a bynajmniej nie jest to „maska” twardziela. Być może, gdyby nie korzystał z dublera w scenach walki, pojawiłyby się na tej „masce” jakieś naturalne rysy.
Dave Bautista, w roli smoka-gladiatora, sprawia wrażenie naturszczyka dobranego tylko dla kontrastu z drobną sylwetką Bonda. Kiepska rola, według mnie – i pod względem scenariusza i wykonania.
Zupełnie nieprzekonująca dla mnie jest także mało wyrazista rola C – nowego szefa w agencji (gra Andrew Scott).
Kobiety w „Spectre”: Monica Bellucci, Naomie Harris i wspomniana Léa Seydoux, to tylko ozdobne wisienki na filmowym torcie. Niezależnie od czasu spędzonego na ekranie pasuje do nich branżowe określenie „aktor drugoplanowy”.
***
Fanom serii o Bondzie „Spectre” polecać nie trzeba. Natomiast kinomanów, którzy poprzednich filmów nie widzieli, zapewniam, że warto się wybrać dla wartkich, brawurowych akcji, niesamowitych zdjęć, no i żeby mieć własne zdanie o – jak dywagują w prasie – być może ostatnim filmie o agencie 007. Chociaż to raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że już 6 listopada 2015 roku zyski przekroczyły niemały koszt produkcji filmu, wynoszący 300 mln dolarów. *)
Refleksja po wyjściu z kina.
Z całej tej sensacyjnej zabawy, jaką przygotował nam zespół Metro-Goldwyn-Mayer (MGM), wespół z innymi studiami, jeden wątek, w sumie leitmotive filmu, przeniknął już do naszej rzeczywistości.
To INWIGILACJA!
Lokalne afery podsłuchowe, komentowane w polskiej prasie czy ujawnione przez E. Snowdena stosowanie przez NSA (National Security Agency) programu totalnej inwigilacji – umożliwiającego gromadzenie z serwerów sieciowych danych na wielką skalę – dowodzą, że jesteśmy „obserwowani” od dawna.
My wszyscy, nie tylko politycy.
Ledwo sprawdzę pocztę w telefonie a już dostaję maila o próbie logowania z systemu Android. Ledwo napiszę do znajomej, że szukam stolarza do wykonania szafy, już mam w poczcie reklamy mebli.
Proceder inwigilacji trwa!
Ten nowy, niebezpieczny świat, to produkt uboczny postępu technologicznego i cyfryzacji – komputery, internet, telefony, aparaty, kamery, dyktafony, karty magnetyczne, mikrosłuchawki do przesyłania myśli na odległość, chipy wszczepiane w rogówkę oka, wykonujące funkcję kamery i inne cuda techniki wtopiły się w naszą codzienność.
W rękach nieodpowiednich ludzi, to broń szybsza i groźniejsza od pistoletu Walthera Jamesa Bonda, agenta 007 – z licencją na zabijanie.
W poprzednim filmie „Skyfall”, jak przeczytałam w gazecie, grający także tam informatyk Q powiedział, że więcej osiągnie z laptopem w piżamie – zanim wypije poranną kawę – niż James Bond tygodniami w terenie.
Oby te słowa nie były złą wróżbą dla ludzkości.
Polecam:
Informacje o programie szpiegowskim Prism
Wywiad z polskim operatorem kamery w filmie „Spectre” – Łukaszem Bielanem
*) Koszty i zyski kolejnych filmów o Bondzie Box Office History for James Bond Movies
A ja proponuję obejrzeć poprzedni kilka Bondów i znaleźć części wspólne 😉 W Bondzie zawsze było dużo naciągania. Np. to, że nigdy się nie brudzi, że zawsze znajduje pojazd, czy na każdą scenę ma inny outfit. Zawsze, gdy pada pytanie z serii „no ale jaaaak??”, odpowiedź powinna brzmieć „no przecież to Bond!” ;))) Filmy o agencie 007 zawsze trzeba było z przymrużeniem oka oglądać. Nie dość, że to film product placementowy, to jeszcze mocno seksistowski, ale taka jest formuła tej postaci i jej świata.
Z tego co wiem, Spectre nie podoba się wielu facetom, m.in. dla tego, że jego wybranka jest wg nich brzydka (chyba po prostu nie wpisuje się model piękności z naszych czasów, choć już fakt, że starszy pan wiąże się z panią, która mogłaby być jego wnuczką, jest jak najbardziej na czasie ;)) a do tego gadżety i samochody są niezbyt odjechane. Nawet potrafią się czepić outfitu samego Bonda, który rzekomo wygląda jak ubrany w sieciówce. Tak więc czego większość ludzi spodziewa się po Bondzie, to nie dobra akcja, zdjęcia czy scenariusz, bo to jakby ma być wiadome samo przez się. Większości odbiorców chodzi o szczegóły. Po Bondzie nie dyskutuje się o akcji, czy tym, co mu się udało zrobić (w końcu to Bond, więc wszystko jest możliwe), tylko dyskutuje się o tym czym jeździł, jakie miał gadżety i czy jego wybranka miała wystarczająco dużo klasy (albo innych walorów) 😉
Dziękuje za obszerny komentarz. Sama się dziwię, jakim cudem ominęły mnie aż 23 odsłony Bonda! Przecież w mojej filmowej edukacji były także filmy tego gatunku. Akurat TV nadaje teraz poprzednie odcinki, ale na małym ekranie nie przykuły mojej uwagi na dłużej, chociaż dzielnie zaczęłam oglądać. Szczegóły to moja specjalność, ale innego typu: bose nogi bossa, marynarka na guziczek 😉
Fajna recenzja:)
Moim zdaniem film od strony akcji i popisów kaskaderskich był bez zarzutu.
Ujęcia kamery też były świetne.
Miałem problem z „wczuciem się” w sensacje, gdyż gra aktorska wydała się lekka, bardziej pasująca do komedii, niż do klasyku, jakim jest „James Bond”.
Mimo to „Spectre” jest przykładem dobrego kina, które dostarcza wiele rozrywki.