W teatralnej sali PWST, wypełnionej po brzegi młodymi widzami, musiałam zadowolić się miejscem na granicy sceny. I miejsce te okazało się najlepsze do oglądania spektaklu,
w reżyserii Laury Sonik, pt. „Calineczka”.
Baśń Hansa Christiana Andersena o dziewczynce z ziarnka jęczmienia, na podstawie scenariusza Elżbieta Bussold, przygotował zespół studentów z kilku wrocławskich uczelni, w ramach przedmiotu Kompozycja spektaklu (małe formy dla dzieci), pod opieką pedagogiczną dr. hab. Arkadiusza Klucznika (PWST) i prof. Aleksandra Maksymiaka (ASP).
Spektakl wyreżyserowała Laura Sonik, studentka IV roku, kierunku Reżyseria Teatru Lalek na Wydziale Lalkarskim, scenografię opracowała Aleksandra Tomczyk, studentka II roku Akademii Sztuk Pięknych Katedry Scenografii w Pracowni Scenografii Teatru Lalek a muzykę skomponował Miłosz Markiewicz, student V roku Akademii Muzycznej we Wrocławiu.
Powyższa ekipa postawiła niełatwe zadanie aktorom, którzy w 60 minut opowiedzieli, zainscenizowali, wyśpiewali zagmatwane losy Calineczki, dorastającej dziewczyny, marzącej, jak każda, o swoim księciu i wahającej się z wyborami odbiegającym od oczekiwań.
Katarzyna Borek i Łukasz Staniewski pojawiają się w miniaturowym ogrodzie, w jednakowych, roboczych strojach – ciężkich kaloszach, farmerskich spodniach i czarnych rękawiczkach. Z głośników dobiega świergot ptaków. Przy sadzeniu kwiatów sympatycznie rywalizują i przekomarzają się. Opowiadają historię Calineczki, miniaturowej dziewczynki znalezionej w sadzonce tulipana, wcielając się w „postaci”, które spotkała na swojej życiowej drodze.
To naturalni mieszkańcy lub goście ogrodu – ropucha, rodzina chrząszczy, pająk, myszka, kret, jaskółka, motyle. Malutkie lalki wymagają niebywałych umiejętności manualnych aktorów, którzy na oczach dzieci tworzą iluzję mikrokosmosu.
Ropucha, to tylko duże oczy na rękawiczce, ale wespół z charakterystycznym rechotaniem i kumkaniem, jakie kreuje aktor, wrażliwi, mali widzowie rozpoznają bezbłędnie symboliczną maskę. Chrabąszcze są niewiele większe od orzecha a „tupanie” pająka idącego po scenie można zobaczyć tylko z bardzo bliska. Kreta nawet z bliska się nie zobaczy – wiadomo, że żyje w ciemności, pod ziemią.
Urodziwa Calineczka wzbudza zainteresowanie. Ropucha widzi w niej narzeczoną dla niemrawego syna, chrabąszcz przedstawia ją rodzinie, jako kandydatkę na żonę. Polna myszka usiłuje wyswatać kretowi.
Jak to w życiu bywa odmienność jest pociągająca tak bardzo, że nie liczą się głosy „życzliwych”, że brzydka, że ma tylko dwie nogi a nie sześć, że nie umie pływać.
O zdanie Calineczki nikt nie pyta. A ona sama walczy z dylematem: Czy lepiej być głodną Calineczką, czy sytą żoną kreta?
Bajka nie może się skończyć źle. Kiedy głodna i znużona wędrówką dziewczynka żegna się na zawsze ze słoneczkiem, (bywa, że „życie nie daje drugiej szansy”) z pomocą przybywa jaskółka i zabiera ją do Tulipanii, kraju, gdzie tulipany kwitną cały rok.
„Calineczka”, to refleksyjny spektakl – spokojny i harmonijny. Nie ma w nim nudy, chociaż niektóre sceny można by skrócić. Przygody Calineczki i gra aktorów angażują wyobraźnię najmłodszych widzów. Na widowni panuje uważna cisza. Nie ma w przedstawieniu miejsc na salwy śmiechu, raczej na uśmiech i spontaniczne komentarze dzieci. Narrację i dialogi wzbogacają piosenki utrzymane w klimacie ballady a nawet rapu, który wprowadził lekkie ożywienie na widowni.
Skromna, pomysłowa scenografia jest zaletą spektaklu. Budzi ciekawość i zaskakuje, jak np. szprychy roweru w roli pajęczyny. Podobała mi się także kolorystyczna dyscyplina. Brak chaosu w tej materii sprzyjał koncentracji na grze aktorów i skupieniu uwagi na przekazywanej treści. Niektóre, plastycznie dopracowane sceny odbierałam jak książkowe ilustracje baśni Andersena.
CALINECZKA
na podstawie scenariusza Elżbiety Bussold
wg Hansa Christiana Andersena
reżyseria: Laura Sonik
scenografia: Aleksandra Tomczyk
muzyka: Miłosz Markiewicz
występują: Katarzyna Borek, Łukasz Staniewski
realizacja oświetlenia: Filip Niżyński
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna
im. Ludwika Solskiego w Krakowie
Filia we Wrocławiu
Fotorelacje z innych przedstawień dla młodych i nieco starszych widzów:
Czy te psy były elektryczne? Współczesne dziecko w świecie baśni
Mały K. Przedstawienie dyplomowe studentów PWST
Baśń o grającym imbryku. Barwny spektakl dla dzieci i dorosłych
Ciekawy pomysł na przedstawienie, udowadnia, że wcale nie trzeba wielkich nakładów sił i środków, żeby przedstawić treść bajki, baśni czy innego opowiadania. Warunkiem jest kreatywność aktorów, a tej tutaj nie zabrakło. Dorośli by tego nie „kupili”, ale dla dzieciaczków idealne. Dodatkową zaletą jest to, że w zaciszu domowym rodzice sami mogą zorganizować swoim dzieciom taki teatr 🙂 Świetna inicjatywa, ciekawa relacja.
Gosiu, dziękuję za wpis. Jakem „dorosły’ „kupuję” te przedstawienie w całości! Nie tylko dlatego, że uwielbiam teatr lalkowy a przedstawień dla dorosłych, jak na lekarstwo (i coraz mniej w nich pracy z lalką). Z otwartymi oczami śledzę pomysły scenografów i realizatorów, grę aktorów – zwłaszcza w przedstawieniach dyplomowych studentów PWST. To prawdziwe perełki.
Nie mogę się zgodzić, że tylko „dla dzieciaczków idealne”. Dzieci są lepszymi krytykami od dorosłych! Nie mają zahamowań wynikających z wychowania – bo nie wypada, trzeba klaskać, chociaż się nie podoba. One reagują spontanicznie. Kiedy się nudzą zaczynają się wiercić, gadać, wstawać z krzeseł. Żywioł nie do opanowania. Fakt, że przez 60 minut z uwagą śledziły wydarzenia na scenie – to najlepsza rekomendacja spektaklu.
Dorośli też docenili pracę młodego zespołu. Spektakl w reżyserii Laury Sonik został nagrodzony na Forum Młodej Reżyserii 2015 w Krakowie.
Ubolewam, że podczas spektaklu nie można robić zdjęć, które pokazałyby to, co miałam przyjemność oglądać. Pozdrawiam, Janina
To prawda, to prawda, gdyby się dzieciaczki nudziły, na pewno by to okazały głośno i wyraźnie 🙂 Nie pamiętam spektakli lalkowych, które oglądałam jako dziecko, a z wnukiem nie chodziłam, bo on nie lubi tego typu spektakli, byliśmy na przedstawieniach dla dzieci, ale granych przez „ludzkich” aktorów, np. Dr Dolittle czy Zorro. Tym bardziej podziwiam spektakl, który opisałaś Janeczko, brawa dla wykonawców i realizatorów 🙂
A już chciałam Matiego na odsiecz wzywać 😉 W naszym głównym Teatrze Lalek niestety coraz częściej lalka schodzi na dalszy plan. Po jednym spektaklu myślałam, że już czas pożegnać się z tym teatrem. Zastosowano taki zabieg, że lalki (około 90 cm wysokości) były identycznie ubrane, jak prowadzący je aktorzy. Niestety, odruchowo kierowałam wzrok na człowieka, który mówił a nie na lalkę. Wyszłam zdegustowana.
Scena dla dorosłych, to już nie to, co w czasach ś.p. pani scenograf Jadwigi Mydlarskiej- Kowal. Na otarcie łez mam jeszcze monodramy Ani Skubik, o których tu też pisałam. Pozdrawiam serdecznie. Janina
Tu link do relacji Magiczny teatr Jadwigi Mydlarskiej-Kowal