Nie jestem rowerzystką. Przypadek zrządził, że szukając „branżowego magazynu”, w którym można by zaanonsować książkę „The Biking Book of Iceland”, wirtualnego znajomego Ómara Smári Kristinssona, trafiłam na historię polskiego podróżnika, Piotra Mitko, który na rowerze pokonał łącznie dystans równy obwodowi równikowemu kuli ziemskiej, który wynosi 40 076 km.
Z dużym zainteresowaniem wysłuchałam wszystkich wywiadów radiowych, podlinkowanych na stronie piotrmitko.com, delektując się umieszczonymi powyżej linków zdjęciami. Przeczytałam relacje z wypraw bliskich i tych dalszych, w szczególności na Nordkapp w 2008 r. (6903 km), na Islandię w 2010 r. (4010 km) i w roku 2012 (2209 km).
Surowy styl narracji, trochę lakoniczny, bez egzaltacji spodoba się mężczyznom. Mnie brakowało odrobiny więcej przejawów zachwytu czy to widokami zapierającym dech, czy spotkaniem w naturze z fokami, maskonurami i biegającymi na wolności islandzkimi kucami. Podobało mi się specyficzne poczucie humoru autora z nutą autoironii.
W relacjach przeplatają się osobiste refleksje z trasy z praktycznymi informacjami dla rowerzystów o charakterystyce i stopniu trudności pokonywanej drogi. Obok informacji o przydatności (lub nie) zakupionych produktów spożywczych dowiemy się także o ciekawostkach przyrodniczych czy mijanych na trasie zakładach przemysłowych, w których budowie uczestniczyli Polacy. A już notatki o spotkaniach z Polakami, gotowymi do udzielenia pomocy w potrzebie, to bardzo budujący aspekt relacji z podróży po Islandii.
Z prawdziwą przyjemnością oglądałam klasycznie skomponowane kadry dzikich, surowych krajobrazów. Fragmenty filmu, kręcone przez Piotra Mitko często podczas jazdy na rowerze, w niezbyt sprzyjających warunkach pogodowych, rejestrują „namacalnie” wysiłek wkładany w pokonanie kolejnych kilometrów i prawdziwe oblicze Islandii. Autoportrety, robione z bliskiej odległości, pokazują oszronione brwi i twarz osmaganą zimnym wiatrem. Lato na Islandii…
Ómar Smári Kristinsson, rodowity mieszkaniec Islandii, w swojej książce „The Biking Book of Iceland”, nie nagłaśnia problemu wiatru, który w Pana wypowiedziach urósł do rangi podstawowego problemu czy przeszkody. Czy mógłby Pan to skomentować?
– zapytałam drogą mailową, wnioskując na podstawie bloga, że wyprawa zakończyła się sukcesem i Piotr Mitko wrócił do rodzinnego miasta.
P.M. – To całkiem możliwe, że Islandczyk po prostu nie dostrzega wiatru, traktując go jak coś całkiem normalnego. Ja zawsze opowiadam o tym, co widzę, z własnej perspektywy – polsko-śląskiej 🙂
W jednym z wywiadów mówi Pan, że w momencie, kiedy zaakceptuje się, uzna za oczywistość obecność wiatru – to przestaje on przeszkadzać.
P.M. – Jakoś tak to działa 🙂 Po pewnym czasie siłę tego wiatru odbiera się inaczej – podnosi się ten poziom, od którego czuje się niepokój – przecież nie można się bez przerwy stresować 🙂 Choć dodam, że w tym roku spotkałem jednego miejscowego turystę rowerowego i on o wietrze mówił całkiem serio – żebym uważał, bo czasem wiatr wyrzuca z drogi auta. Więc wiatr jest – nie da się zaprzeczyć – ale dla Islandczyków, to normalny stan rzeczy.
Mnie ten aspekt podróży bardzo zaciekawił. Jak to jest z tym wiatrem, co „wyrywa kanapki z ręki”. Czy wieje non-stop z jednakową siłą? Czy jest zimny? Rozumiem trud jazdy pod wiatr, ale czy gdy wieje z fordewindu, jak mówią żeglarze, czyli w plecy – jest lepiej – bo szybciej, czy gorzej – bo można utracić kontrolę nad rowerem?
P.M. – W mojej subiektywnej ocenie, porównując z Polską i innymi 14 krajami, w których jeździłem, na Islandii jest najwięcej wiatru i bywa on bardzo silny a przede wszystkim nieprzewidywalny. Gdy wieje nawet mocno, ale jednostajnie, to nie ma dużego problemu – gorszy jest taki porywisty wiatr a najgorzej jeśli jeszcze zmienia kierunek. Tam za normalne uznałem fakt, że wieje – jeśli nie wiało, traktowałem to jak anomalię pogodową.
Temperatura powietrza w lipcu to średnio 10-15 stopni w cieniu, ale kiedy świeci słońce, to przy takiej temperaturze wcale nie czuje się zimna. Inaczej jest, kiedy zawieje wiatr – wydaje się wtedy, że jest lodowaty.
Wiatr w plecy może bardzo ułatwić jazdę, ale głównie na asfalcie. Na drogach nieutwardzonych, szczególnie takich o bardzo luźnej, sypkiej nawierzchni, żaden kierunek wiatru nie jest dobry. Najgorszy jest boczny, bo na żwirze nie można się tak mocno pochylić dla kontry, więc może przesuwać rower i wręcz wyrzucać go z drogi.
Co jeszcze utrudniało Panu rowerowanie po Islandii?
P.M. – Hmmm… Poza pogodą, to chyba jedynie niezbyt gęste rozmieszczenie sklepów – trzeba dobrze przemyśleć każde zakupy i zazwyczaj wozić ze sobą duże zapasy.
I jak się udało zrobić 4000 km w 35 dni? Kosztem wydłużonego dnia na rowerze (skoro słońce do północy) czy sporą szybkością, uzyskiwaną na odcinkach asfaltu, czy odcinkach ze spadkiem?
P.M. – W 40 dni. Jak się udało? Normalnie 🙂 Łatwiej mi będzie odpowiedzieć, czemu w tym roku nie utrzymałem tak dobrej średniej – 100 km dziennie. Tym razem wyszło mi ok. 80 km dziennie, a to dlatego, że właśnie miałem mniej szczęścia do kierunku wiatru – w 26 dni zrobiłem 2200 km, więc pomimo większego doświadczenia i pomimo tego, że nie zatrzymywałem się tak często w celach filmowo-fotograficznych, średnia wyszła gorsza.
Wiatr nie był straszny, ale przez wiele dni wiało mi w twarz, spowalniając i odbierając siły. Więc jechałem nie tylko wolniej, ale i krócej, niż ostatnio – tak na oko jakieś 6 godzin, zamiast 7,5 dziennie.
>>>
Po wymianie maili pozostało mi tylko czekać na opublikowanie filmu z wyprawy. Na stronie piotrmitko.com obejrzałam zwiastun filmu „Islandia jest jak kobieta”. Zapowiadała się niebanalna relacja z wyprawy, w której Piotr Mitko udowadnia, że „nawet największe marzenia są w zasięgu ręki. Trzeba tylko uwierzyć”.
Dziękuję Panu Piotrowi Mitko za wirtualny wywiad i realną zgodę na wykorzystanie zdjęć kadrów z filmu (które chętnie wymienię na prawdziwe zdjęcia, ku uciesze czytelników Magazynu FotoReporter24.pl 😉 )
Janina Bieleńko
Zobacz także fotorelację Ómara Smári Kristinssona:
Przeczytaj o opracowanym przez Ómara Smári Kristinssona przewodniku dla rowerzystów: